piątek, 2 listopada 2012

The Beatles i brytyjska inwazja na Amerykę.

22 listopada 1963 roku zabito prezydenta Stanów Zjednoczonych Johna Fitzgeralda Kennedy`ego. W tym też dniu ukazał się w Wielkiej Brytanii drugi studyjny krążek zespołu The Beatles noszący tytuł "With The Beatles", który z miejsca stał się numerem jeden na listach przebojów. Brian Epstein, manager zespołu był przekonany teraz ze zespół powinien udać się na podbój Ameryki. Jeśli by się im to udało byłoby to niezwykłe osiągnięcie.
Ameryka zawsze miała słabość do Wielkiej Brytanii, chodziło o historię, pewną ekscentryczność, także o akcent, to dawało sprzedać się w Ameryce ale nie muzykę z wysp. Amerykański impresario Sid Bernstein miał inne zdanie, czytał o sukcesie zespołu w Wielkiej Brytanii i chciał jako pierwszy zaprezentować ich w Stanach Zjednoczonych.
Sid po latach wspominał: "zadzwoniłem do Briana (Epsteina), odebrał telefon z najlepszym brytyjskim akcentem, więc ja natychmiast starałem się ukryć swój akcent z bronxu, powiedziałem że chciałbym pokazać jego zespół Ameryce, on odpowiedział że nie rozumie dlaczego zamierzam popełnić samobójstwo, dotychczas nie mógł się przebić w amerykańskich stacjach radiowych".
Brian nie chciał wypuszczać chłopaków na nieprzygotowany rynek ale kontynuował rozmowy. Sid wspominał dalej: "uzgodniliśmy datę 12 lutego 1964 roku. Brian podkreślił jednak że jeśli zespół nadal nie będzie pojawiał się w amerykańskich stacjach to będzie można wszystko odwołać".
Przed śmiercią prezydenta Kennediego The Beatles byli w Stanach nie znani. Ich płyty wydawały różne małe wytwórnie na licencji EMI. Pierwszą piosenką Lennona i McCartneya która zagościła na amerykańskich listach była przeróbka piosenki Dela Shannona "From Me to You". I wtedy stało się coś zupełnie nieoczekiwanego. W styczniu 1964 roku The Beatles dowiedzieli się że są na szczycie amerykańskich list przebojów.
7 lutego Beatlesi odlecieli z lotniska Heathrow do Ameryki. Mieli stanąć przed największym z dotychczasowych wyzwań. Głos korespondenta oznajmiał: "Nowojorczycy wylegli i krzykiem przywitali niezwykłych gości". Beatlesi byli zaskoczeni histerycznym przyjęciem - wszystko to jednak była publiczność załatwiona w ostatniej chwili przez amerykańskich promotorów którzy dawali dziewczynom po t-shircie jeśli pojawią się na lotnisku. Beatlesi musieli jeszcze własnymi rękoma podbić prasę. Wtedy po raz pierwszy stanęli na przeciw dziennikarzy i to takich którzy chcieli ich zniszczyć, odstawili więc na konferencji komedie w swoim stylu i tym zdobyli serce prasy. Cóż więc takiego się wydarzyło że Beatlesi jakimś cudem zdołali w tak szybkim tempie zdobyć popularność w Stanach. W pierwszych miesiącach 1964 roku, już w kwietniu mieli pięć singli na pierwszych miejscach czego nikt inny nigdy nie osiągnął. Fenomen szybkiej popularności można w tym przypadku wyjaśnić z punktu widzenia psychologii. Pisarz i dziennikarz Paul Gambaccini twierdzi że wielki negatywny wstrząs może być zastąpiony tylko przez coś bardzo pozytywnego. Innymi słowy straszliwa żałoba po śmierci prezydenta Kennediego wymagała dla odmiany czegoś o wielkiej pozytywnej mocy i być może że właśnie to był jeden z głównych czynników amerykańskiego sukcesu Beatlesów. Gambaccini zapytał kiedyś Paula McCartneya czy przychyla się do tej teorii - ten odparł że nie. Nadal sądzę że mam rację ale gość który przez to przeszedł zaprzecza - mówił Gambaccini.
Także telewizja odegrała kluczową rolę w odniesieniu przez Beatlesów sukcesu w USA. Ich dwa występy w Ed Sullivan Show przyciągnęły 73 miliony widzów, to było niewiarygodne. Pierwszy występ chłopaków w Ed Sullivan Show widział nawet Billy Graham, jeden z najbardziej znanych ewangelistów który nigdy do tej pory nie oglądał telewizji bo jego zdaniem zabraniało tego pismo święte, tym razem złamał życiową zasadę. Z kolei policja podała podobno że w pięciu głównych dzielnicach Nowego Jorku nie okradziono tamtej nocy nawet jednego auta bo wszyscy oglądali The Beatles.
Kiedy Beatlesi przebili się do wielkiego amerykańskiego rynku podążyli tam za nimi także inni brytyjscy artyści.
Apetyt na muzykę pop był nienasycony, powtórzenie bezprecedensowego sukcesu The Beatles było teraz marzeniem wszystkich nowych zespołów w całej Wielkiej Brytanii.

Materiały:

Lata 60-te w Rytmie Beatlesów - część 2 - Seks, Szpiedzy i Rock & Roll 1962-64

czwartek, 1 listopada 2012

Ostatnie 24 godziny z życia Jima Morrisona.

Jest 2 lipca 1971 roku, znajdujemy się w Paryżu. Jim Morrison jest jednym z najbardziej znanych wokalistów rockowych na świecie, jest również symbolem seksu, samozwańczym Królem Jaszczurem. Gwiazdor toczy jednak walkę z mrocznymi demonami, wkrótce mrok pochłonie go na zawsze, oto ostatnie 24 godziny z życia Jima Morrisona. Polecam film !!!

sobota, 27 października 2012

Za wszelką cenę być modnym - Modsi.

Pewnego razu w Wielkiej Brytanii doszło do głosu pokolenie młodych ludzi którzy chcieli urządzić świat po swojemu, świat skostniałych wartości ich rodziców, świat który zaledwie kilkanaście lat temu przeżył apokalipsę drugiej wojny światowej, w której Anglia miała swój istotny udział. Pokolenie które urodziło się na progu końca tej katastrofy było katalizatorem powstania pierwszych ruchów młodzieżowych, pierwszych kontrkultur i subkultur. I tak w późnych latach 50. XX wieku narodziła się subkultura Modsów. Młodzież która identyfikowała się z nimi opierała swoje wartości na modzie i muzyce.
Cofnijmy się w czasie i zobaczmy jak doszło do powstania tej subkultury. Ze względu na niektóre aspekty można powiedzieć że to subkultura młodzieżowa o nazwie Teddy Boys przyczyniła się i otworzyła drogę do powstania kultury Modsów, po części zaś był to owoc konfliktu pokoleń pomiędzy nastolatkami i ich rodzicami. Trzecią przyczyną wyodrębnienia się tej subkultury brytyjscy socjologowie łączą z wysoką falą napływu imigrantów z Karaibów do dużych miast Anglii. Młodzi Brytyjczycy z niższych klas społecznych zetknęli się wówczas po raz pierwszy z zupełnie obcym wzorem kulturowym, w którym istotnym elementem był dystans do oficjalnych instytucji, odmienny stosunek do życia rodzinnego i do pracy. Modsi akcentowali wyraźnie swoją odrębność wobec starszego pokolenia zarówno swoim zachowaniem, jak i wyglądem.
Modsi byli bezsprzecznie dominującą grupą subkulturową okresu końca lat 50. aż do połowy lat 60. - ich liczbę szacuje się na pół miliona osób. Południowe kurorty nadmorskie były miejscami częstych walk pomiędzy modsami a rockersami (m.in. "druga bitwa pod Hastings", starcia w Brighton). Walki te stały się bardzo modne, a w pierwszej połowie lat 60. większość nadmorskich kurortów często musiała stawiać czoła tego rodzaju problemom. Masowy napływ nowych członków, których zainteresowania zaczynały się i kończyły na bójkach, do gangów modsów, spowodował kryzys tożsamości subkultury. Zanik subkultury modsów jest już wyraźny w drugiej połowie lat 60 (częściowo przyczyną był nowy ruch –hippisi i ich „Flower Power” a także po prostu wyrastanie z lat młodzieńczego buntu). Odrodzenie nastąpiło w drugiej połowie lat 70. tzw. „Mods Revival”, za sprawą filmu „Quadrophenia” o którym wspomnę później. Byli to długowłosi młodzieńcy ubrani w garnitury. Ich kultowym zespołem byli The Jam, którzy udowodnili, że można grać Punka w garniturze. Nowi Modsi nie byli specjalnie liczni i nie istnieli zbyt długo. Jednak pewne pozostałości po nich pozostały w Anglii do dnia dzisiejszego, a nawet w dużych polskich miastach, czasami można ujrzeć wśród tłumu znak RAF-u. Prawdziwa jednak esencja tej subkultury istniała w latach 60. dlatego późniejsze przeobrażenia i narodzenie się z ruchu hard mods subkultury Skinhead uważam już za inna bajkę i nowy wątek w historii ruchów alternatywnych, dlatego też poprzestanę na opisie lat najbardziej charakterystycznych dla tej subkultury.
Modsi wywarli ogromny wpływ na wiele subkultur młodzieżowych, nie tylko jeśli chodzi o ubiór, ale przede wszystkim w dziedzinie muzyki. Byli protoplastami ruchu skinheads, mieli swój udział w boomie epoki punk rocka, a obecnie są żywą legendą kontrkultury młodzieżowej. W dzisiejszych czasach, pomimo zawirowań społeczno–kulturowych, subkultura mods ma szeroki zasięg oddziaływania na współczesną młodzież alternatywną.
Zapraszam zatem na krótką wycieczkę śladami modsów.


Określenia typu modernizm, sztuka awangardowa, modern jazz, moda, kurtka parka, filozofia egzystencjalna z Jean Paulem Sartrem na czele, amfetamina, skutery takich marek jak Vespa i Lambretta, kultowa kapela The Who i jej album rock-opera „Quadrophenia” oraz film nakręcony kilka lat później pod takim samym tytułem i wreszcie charakterystyczne okrągłe trójkolorowe logo niebiesko-biało-czerwone - symbol RAF-u, to elementy i esencja na które składał się obraz ówczesnego modsa, wszystkie te atrybuty były nierozerwalnie związane z życiem i kulturą modsów.
Samo słówko Mods pochodzi według różnych źródeł od kultowego w ówczesnej Wielkiej Brytanii zespołu Modern Jazz Quartet lub od słowa The Modernists– moderniści, nowocześni. Jeśli potencjalny młody Brytyjczyk identyfikował się z wymienionymi powyżej atrybutami znaczyło to że był Modsem. Ale po kolei, zacznijmy od ciuchów.

MODA

Dzisiaj kropki, jutro paski, najważniejsze, aby było modnie! Z przymrużeniem oka brytyjski zespół The Kinks śpiewał w 1966 r. w utworze „Dedicated Follower Of Fashion“ o subkulturze i stylu Modsów., o ich byciu niewolnikami mody. A było o czym! Na Carnaby Street w Londynie zaczęła rozbrzmiewać nieznana dotąd mieszanka rock and roll’a, ska, rythm and bluese’a, modern jazzu, beatu, popu i hard rocka. A młodzież poruszała się w rytm tej muzyki w dzikim tańcu, ale za to w wyjątkowo eleganckich strojach: włoskich garniturach, parkach, obowiązkowo z wąskimi krawatami i wypolerowanymi na glanc butami Chelsea lub Loafers. Kobiety nosiły minispódniczki lub sukienki w stylu Mary Quant i sztuczne rzęsy, naśladując modelki Twiggy i Jean Shrimpton. Za pomocą drogich ubrań Modsi protestowali przeciwko podziałom klasowym i poglądom, że tylko klasa wyższa może nosić eleganckie stroje. Modsi dążyli do uwolnienia od konwencji i stereotypów. Byli generacją „eleganckich rebeliantów“.
Modsi używali stroju dla zdefiniowania się. Ubrania nie były dla nich plemiennym totemem, ale po prostu ubraniami. Wyznawali sztukę dla sztuki. Obsesja stylu tych nastolatków stworzyła w dużym stopniu swingujący Londyn.
Początkowo charakterystycznym strojem modsów były ciemne dość obcisłe, szykowne garnitury zapinane na 3 guziki (wykonane najczęściej z jedwabiu lub bardziej wówczas popularnego moheru), białe włoskie koszule, wąskie krawaty tzw. śledzie, włoskie zamszowe buty ze szpiczastymi noskami tzw. winklepicker a także duże ciemne okulary przeciwsłoneczne i kapelusze. Dziewczyny Modsi depilowały brwi jak przedwojenne gwiazdy kina, nosiły pantofle na niskiej nóżce, męskie spodnie biodrówki, półdługie włosy i tony tuszu do rzęs. Taki strój tradycyjnie uważany w rodzinach robotniczych za odświętny, noszony był przez modsów na co dzień. Dlatego mógł symbolizować wolność od obowiązków i aspiracje konsumpcyjne. Ubrania takich marek jak Fred Perry, Ben Sherman czy Levi`s bynajmniej nie były tanimi ciuchami.
Na początku lat 60-tych pojawił się nowy, wygodniejszy styl ubierania. W tym czasie można już jednak mówić o trzech różnych podgrupach wśród modsów.
Do pierwszej grupy która była najbardziej charakterystycznym odłamem modsów zaliczali się tak zwani "scooter boys" (chłopcy na skuterach). Byli oni najbardziej liczną podgrupą modsów, toteż stali się synonimem całej subkultury. Ubierali się w wąskie spodnie, koszulki polo i wojskowe kurtki. Najmodniejsi i najlepiej ubrani z grupy nazywani byli "Faces" (czoło), inni, którzy nosili koszulki z wydrukowanymi na nich wielkimi numerami nosili miano "Numbers" (numery).
Drugą grupę stanowili młodzi ludzie rekrutujący się z wyższych szkół artystycznych. Preferowali oni styl, który nosił nazwę "collage boy" lub "ticket style". Byli to najbardziej zniewieściali, snobistyczni i zarozumiali spośród wszystkich modsów. Styl "collage boy" był bardzo prosty, klasyczny. Noszono bardzo krótko obcięte włosy, proste, wąskie spodnie lub dżinsy, zamszowe buty, wojskowe amerykańskie kurtki z kapturami tzw. "parkas" (parki - do których najczęściej przyszywali naszywki z motywami brytyjskimi takimi jak Union Jack czy symbol RAF-u) i tenisowe koszulki polo "Freda Perry'ego" (nazwane tak od mistrza tenisowego z Wimbledonu z 1930 roku) z charakterystycznym złotym wieńcem laurowym na piersi. Ticket style był preferowany przez dziewczyny należące do subkultury modsów. Nosiły one proste, niewyszukane ubrania, najczęściej męskie spodnie i koszulki. Miały wydepilowane brwi oraz krótko obstrzyżone włosy w stylu lat 20-tych - mocno natapirowane i wygolone na karku. Dziewczyny, w przeciwieństwie do chłopców nie stosowały makijażu (był to powrót do przedwojennego zwyczaju noszenia przez mężczyzn makijażu) i były paradoksalnie bardziej męskie od chłopaków. Można by zatem wywnioskować, że faceci modsi z tej grupy byli lalusiami, jednak naprawdę subkultura ta była bardzo chuligańska.
Trzecią grupą byli tak zwani "hard mods" (twardzi); nazywani tak, gdyż w większym stopniu akcentowali swoją niezgodę na otaczający ich świat. Nosili oni dżinsy, luźne kurtki i ciężkie, wysokie robotnicze buty przemysłowe; włosy obcinali bardzo krótko. Ten odłam modsów jest powszechnie uważany za prekursorów współczesnej subkultury skinheadów, która zaczęła kształtować się w późnych latach 60.



SKUTERY

Krótki zarys dwóch najbardziej popularnych marek modsowskich skuterów – Vespy i Lambretty:
Piaggio & Co. SpA to włoski koncern którego założycielem był Rinaldo Piaggio. Pierwsze modele Vespy powstawały w 1946 roku według projektu inżyniera Corradino D'Ascanio. Vespa znaczy „Osa”, stąd nazwa która nawiązywała do charakterystycznego kształtu pojazdu z wąską talią (przekrokiem) i szerokim odwłokiem (tylnym nadkolem).
Industria Meccanica Innocenti to włoska firma pochodząca z Mediolanu która założona została przez Ferdinando Innocentiego i rozpoczęła produkcję Lambretty w 1947 roku. Sama nazwa Lambretta pochodzi od nazwy rzeki Lambro która płynie w pobliżu miejsca gdzie znajdowała się fabryka.
Miłością modsów były skutery, które były wyznacznikiem prestiżu i symbolem grupowej, subkulturowej tożsamości. Cena takich zabawek w Wielkiej Brytanii wynosiła mniej więcej połowę miesięcznych poborów młodego robotnika. Każdy zatem kto się identyfikował z subkulturą Modsów musiał posiadać takie cudo które tuż po zakupie od razu było przyozdabiane chromem i błyszczącymi dodatkami (np. lusterkami lub reflektorami). W latach 60-tych największą popularnością cieszyły się wygodne i tanie, proste w obsłudze, włoskie skutery, wspomniane Vespa i Lambretta. Dla modsów skuter był symbolem nowoczesności, elegancji i niezależności. "Przyozdobioną dodatkowymi lampami i lusterkami Lambrettą można było zadawać szyku, krążąc samotnie lub z dziewczyną pomiędzy kawiarniami i boutiqami na Carnaby Street, lub pomknąć całą zgrają na festiwal muzyczny do nadmorskiego Brighton".

MUZYKA I FILM

Nie było muzyki modsów, była tylko muzyka słuchana przez modsów. Ulubioną grupą modsowską było rock and rollowe The Who. Gusta muzyczne modsów oscylowały między rock and rollem, ska, rythm and bluesem, modern jazzem, beatem, popem a hard rockiem. Modsi stworzyli ciekawą mieszankę nowoczesnych nurtów w muzyce i elementów muzyki starego pokolenia. Entuzjastycznie przyjmowali dziwactwa sztuki awangardowej.
W połowie lat 60. muzyka wciąż grała dużą rolę w życiu modsów, ale nie aż tak wielką jak w początkowym okresie istnienia ruchu. Nie było poszukiwań nowych, ekscytujących form muzycznych, a amerykański soul i jamajskie ska stały się podstawą dla większości.
Oprócz The Who modsi chętnie słuchali również takich grup i wykonawców jak: The Kinks, The Small Faces, Yardbirds, T. Rex, Marmalade, Julie Driscoll, Brian Auger and the Trinity, Shocking Blue, David Bowie & The Lower Third.
W okresie lat 70., czyli w czasie odrodzenia się subkultury grupa The Jam była podstawowym zespołem słuchanym przez Modsów. Zespół został założony w 1977 roku i nawiązywał stylistyką ubioru do wcześniejszej generacji modsów, zaś muzycznie do idei punk rocka. Inne znane zespoły z tego okresu to m.in. Secret Affair, Purple Hearts, Back To Zero, The Mods czy The Lambrettas. Nazwa żeńskiej grupy, Mo – Dettes, była inicjatorem terminu dla żeńskiego ruchu mods — The Modette. Ich muzyka i styl ubierania się to mieszanka skocznych lat 60. i punk rocka.
Filmem uznanym za kultowy dla subkultury mods jest Quadrophenia Franca Roddama z 1979 roku. Film opowiada o grupie przyjaciół utożsamiających się z kulturą mods i ich starciach z rockersami. Głównym bohaterem jest młody mods który z czasem zaczyna mieć dość łobuzerki i zaczyna zdawać sobie sprawę, iż jego dotychczasowy żywot wiedzie na dno. Film jest przygnębiający, jednak dobrze ukazuje pułapki czyhające na młodzież. Akcja toczy się w Londynie i Brighton w 1965 roku, na ścieżkę dźwiękową składają się utwory The Who, a jedną z ról zagrał Sting. W filmie został dobrze uchwycony motyw rywalizacji pomiędzy modsami i rockersami. Lekkie i tanie lambretty konkurowały z ciężkimi harleyami rockersów. Częściowo dzięki sukcesowi tego filmu ruch mod przeżywał odrodzenie pod koniec lat 70.
Ducha epoki „modnych Modsów” dobrze oddaje również „Blow up“ („Powiększenie”) w reżyserii Michelangelo Antonioniego z Vanessą Redgrave. Znaczący wpływ na ich styl bycia miał również film „Rzymskie wakacje” z 1953 roku, gdzie Gregory Peck wbity w gajer woził na lambretcie Audrey Hepburn.
Lambretty zagrały też u Wajdy w "Niewinnych czarodziejach" z 1960 roku. Jeździli na nich Łomnicki i Polański.

LITERATURA

Wydarzenia związane z subkulturą modsów zainspirowały Anthony`ego Burgessa do napisania powieści „Mechaniczna pomarańcza” wydanej w 1962 roku, która w 1971 roku została przeniesiona na ekrany przez Stanleya Kubricka (znakomity Malcolm McDowell jako Alex DeLarge).
Książka opowiada o nastoletnim Aleksie, który w dzień jest przykładnym, choć niesfornym synkiem, zakochanym w muzyce Ludwiga van Beethovena, lecz każdej nocy wyrywa się z domu, by stać się członkiem bandy. Zdradzony przez kolegów, trafia do więzienia, gdzie decyduje się zamienić wyrok na udział w eksperymencie resocjalizacyjnym. Ów eksperyment obrzydza mu przemoc tak skutecznie, że od tej pory nie jest w stanie się nawet bronić. Jego przypadek zostaje wykorzystany w rozgrywkach politycznych, a sam Alex „wyleczony jak trza”.
Powieść zawiera również epilog, który jednak był pomijany w niektórych wydaniach (a także w filmie). W epilogu Alex wraca do trybu życia z początku powieści, jest już jednak starszy, przestają go bawić dotychczasowe rozrywki.

BYŁEM MODSEM – CZYLI KILKA RELACJI NAOCZNYCH ŚWIADKÓW.

Na początku lat 60-tych byłem Modsem z Brighton.
The Who, ulubiony zespół Modsów, grał wtedy
we „Florida Rooms”, było to 200 yardów od baru
„Zodiac”; głównego miejsca spotkań Modsów.
Tam wszyscy się spotykali. Potem przenieśliśmy się
do Starling Rooms, słuchało się tam The Stones,
Kinks, Dave Clark Five, Manfred Mann, Tamla Motown…
Wtedy zaczęły się czasy dragów i blue beat.
Zmienił się strój Modsów. Trzeba było być zawsze
na bieżąco bo nasze ciuchy co 10 minut wychodziły z mody.
To nie było zbyt rozsądne…
Przesiadywaliśmy głównie w barach z szafami grającymi.
Mój skuter to Lambretta TV 175. Spotykaliśmy się
w całonocnym barze kawowym Skandinavia Bar.
Miejscem spotkań rockersów były nocne bary
w Brighton takie jak King and Queen pub
czy Marlborough Place.
Czasami zaglądaliśmy tam dla draki,
by poprzewracać im – albo pokopać – motocykle.
Często dochodziło do bójek pomiędzy Modsami
z Brighton i Londynu. Powody były różne: Londyńczycy
często przystawiali się do naszych lasek, szpanowali
przed nimi modnymi ciuchami, które zawsze były
o krok nowsze od naszych.
Do dziś zachowałem parę butów z tamtych czasów.
Kosztowały mnie cały tydzień pracy
a wyszły z mody po jednym dniu…
Colin, UK

To były wariackie czasy, które minęły bezpowrotnie.
Wzorem dla prawdziwych Modsów były kapele The Who
i Small Faces, muzyka Soul i Blues z początku lat 60-tych.
Szczerze mówiąc niewielu znaliśmy wtedy rockersów.
Większość z nas nie była rozrabiakami szukającymi kłopotów,
choć ludzie głównie z nimi nas kojarzyli.
Jerry, UK

W 1966 roku byłem jednym z Modsów, jednak nie jeździłem
Lambrettą tylko NSU Prima D, który miał 12 V instalację
elektryczną i dzięki temu mogłem mu zamontować dwa
dalekosiężne halogeny o napięciu 12 V.
Jeden skierowany był lekko do góry i oświetlał drzewa podczas jazdy.
Z przodu i z tyłu miałem zamocowane bagażniki,
które sam zrobiłem w szkolnym warsztacie.
Osobiście zastrzeliłem dwa zające, obdarłem je ze skóry
i takim niewyprawionym futerkiem starannie przyozdobiłem
mój skuter. Wybaczcie obrońcy praw zwierząt,
teraz na pewno bym tego nie zrobił!
Może to kontrowersyjne, ale byłem wtedy zwolennikiem
interwencji USA w Wietnamie. Aby to wyrazić, jeździłem
cały czas z flagą Republiki Wietnamu Południowego.
Mój skuter był w kolorach turkusowo – kremowym
z białymi siedzeniami i białymi otokami na oponach.
Jedyny jego mankament był taki, że był cięższy
od Lambretty Li 150s czy TV 175s i nie jeździł tak szybko, przez co zawsze zostawałem w tyle za kumplami.
Jednak cóż to były za wspaniałe czasy! Oh! Gdyby
tak można było cofnąć machinę czasu
i odzyskać choć kilka dni z tamtych czasów!
John Hartwell, England



Bibliografia:

http://www.burda.pl/artykuly-1/artykul/the-mods-czyli-modsi
http://histmag.org/?id=760
http://pl.wikipedia.org/wiki/Teddy_boys
http://blog.col.com.pl/featured/subkultura-mods/
http://pl.wikipedia.org/wiki/Mods
http://niniwa2.cba.pl/slownik_subkultur.htm
http://www.vespaclub.org.pl/publikacje/63-subkultura-qmodsq
http://www.konserwatyzm.pl/artykul/4621/skinheadzi-i-modsi
http://pl.wikipedia.org/wiki/Mechaniczna_pomara%C5%84cza_%28powie%C5%9B%C4%87%29

czwartek, 25 października 2012

Film: Dzień w którym zginął John Lennon.

Dokument ten przedstawia ostatni dzień z życia Johna Lennona. Tragedia ta wydarzyła się 8 grudnia 1980 roku, około godz. 22:49. John Lennon, któremu towarzyszyła Yoko Ono, został czterokrotnie postrzelony w plecy w bramie budynku Dakota House na nowojorskim Manhattanie, gdzie znajdował się apartament artysty. Policjanci przewieźli radiowozem rannego Lennona do szpitala Roosevelta, gdzie o godzinie o 23:07 lekarze stwierdzili zgon.
Sprawcą tragedii był Mark David Chapman, któremu kilka godzin wcześniej John Lennon złożył podpis na wydanym wówczas albumie "Double Fantasy".
W filmie wypowiadają się przyjaciele, współpracownicy i fani artysty oraz jego żona Yoko Ono, możemy również zobaczyć archiwalne ostatnie zdjęcia Lennona zrobione kilka godzin przed zabójstwem oraz usłyszeć jego ostatni wywiad radiowy. Polecam !!!



poniedziałek, 8 października 2012

Warhorse - w cieniu Deep Purple.

Problem z muzyką rockową lat 60/70 polega na tym że było jej po prostu zbyt dużo i to zbyt dobrej żeby pamiętać o czymś tak dobrym i tak ciekawym jak prezentowany przeze mnie album, a warto !!!
Urodzić się i tworzyć w cieniu Deep Purple nie było łatwe, a taka niestety etykietka przylgnęła do kapeli o nazwie Warhorse. Nie bez powodu, gdyż pomysłodawcą i założycielem grupy był Nick Simper, były basista oryginalnego składu Deep Purple który po wydaniu z nimi trzech pierwszych albumów, w lipcu 1969 roku musiał opuścić zespół z powodu personalnych nieporozumień a wraz ze swoim odejściem wprowadził do swojego nowego projektu - Warhorse powstałego w wyniku rozpadu grupy Marshy Hunt – wokalistki Marsha Hunt Band - brzmienie stylistycznie bardzo przypominające Deep Purple z ich pierwszych trzech płyt. Nie jest to może wydawnictwo epokowe i przełomowe w dziejach muzyki rockowej jednak jest to moim skromnym zdaniem dość interesująca propozycja przewyższająca pod względem jakości pierwsze dokonania Deep Purple. Albumy Warhorse są niewątpliwie czymś wyjątkowych dla każdego fana Purpli, poza tym to nie tylko kultowa kapela którą nie jest łatwo odszukać na półce w pierwszym lepszym sklepie muzycznym - co podnosi również jej wartość kolekcjonerską - ale również świetna porcja muzyki hard rockowej. Tyle tytułem wstępu przejdźmy do konkretów.
Zespół wydał tylko dwie płyty, „Warhorse” i „Red Sea”. Prezentowana przeze mnie ich debiutancka „Warhorse” ukazała się w 1970 roku i została zarejestrowana w Trident Studios w Londynie. W skład kapeli oprócz samego Simpera wchodzili praktycznie sami mało znani muzycy (no może prócz Maca Poole) – świetny jak się potem okazało wokalista Ashley Holt, gitarzysta Ged Peck, klawiszowiec Frank Wilson i wspomniany już Mac Poole na perkusji.
Album rozpoczyna „Vulture Blood” , początek spokojny, trwające minutę organowe intro gładko przechodzi w sprawny riff, dźwięki nasuwają pierwsze dokonania Black Sabbath a głos wokalisty Ashleya Holta, szorstki, typowy dla brytyjskiej muzyki hard rockowej w tamtym czasie, łatwo poznać że mamy do czynienia z brytyjskimi klimatami. Jest tu również, przykrótka co prawda, piękna solówka gitarowa przypominająca brzmienia gitar amerykańskich muzyków pokroju John Cipollina z Quicksilver Messenger Service czy James Gurley z Big Brother and The Holding Company. Następnie mamy „No Chance” który rozpoczyna się motywem marszu (pojawi się on także w następnym "Burning"), z którego wyłania się gitarowy riff, a po nim wokal. Ponieważ tym razem piosenka jest o uczuciu i kobiecie - wokal, dla odmiany, rzewnie zawodzi. W końcówce usłyszymy partie solowe organ i gitary, słyszeć je zresztą będziemy też w następnych utworach. Generalnie album utrzymuje się brzmieniowo w podobnych klimatach: "St. Louis" –rasowy przebój, w "Ritual" - wykorzystany został identyczny riff jak w purplowskim "Wring That Neck" i mocny "Woman of the Devil" spokojnie mogłyby zrobić karierę na jednym z albumów MK II (drugiego składu) Deep Purple. Najlepszym zdecydowanie utworem na płycie jest niewątpliwie trwający blisko dziewięć minut protest song "Solitude" zapowiadający także utwór "I (Who Have Nothing)" z drugiego albumu Warhorse.
Podsumowując cały dorobek Warhorse, możemy dojść do ciekawego wniosku, otóż gdyby nie było Deep Purple byłby zapewne Warhorse i to oni zrobili by podobną karierę. Wysiłki Nicka Simpera trafiły zatem w ślepą uliczkę, pozostawiając nam jednak kawał dobrej muzyki.



Bibliografia:

http://www.debaser.it/
http://www.debaser.it/recensionidb/ID_28077/Warhorse_Warhorse.htm
file:///F:/2030-warhorse.htm

czwartek, 4 października 2012

Wielkie jam session czyli Quicksilver Messenger Service i "Happy Trails".

Quicksilver Messenger Service pomimo że należeli do tak zwanej świętej trójcy brzmienia San Francisco byli grupą stosunkową najmniej znaną obok dwójki pozostałej czyli Grateful Dead i Jefferson Airplane. Chociaż zaczynali w 1965 roku- pozostawali dość długo bez kontraktu płytowego i pomimo prawdziwego boomu na psychodelicznego i zakwaszonego rocka ich pierwszy album zatytułowany „Quicksilver Messenger Service” wydany został dopiero w 1968 roku. Choć debiutancki album był przyzwoity, to dopiero bajkowe dźwięki gitar QMS eksplodowały w pełni na ich drugim krążku “Happy Trails” wydanym w 1969 roku i będącym prawdopodobnie w tamtych niezwykłych czasach jednym z najlepszych albumów acid - rockowych. Całość materiału na płytę została zarejestrowana podczas koncertu w Fillmore East i Fillmore West gdzie QMS dość często stacjonowali. Gdy będziecie odsłuchiwać płytkę niech nikogo nie zdziwi brak jakichkolwiek dźwięków w tle w postaci wrzasków czy oklasków publiczności, materiał został potem obrobiony w studiu, czyli mamy studyjną płytę koncertową i podobno jak głosi plotka prawie cała druga strona albumu powstała podczas „poprawek” studyjnych gdy chłopaki zarzucili kwasa.
Skład zespołu przedstawiał się następująco: basista i wokalista David Freiberg (po prawej na zdjęciu), instrumenty perkusyjne - Greg Elmore (drugi od prawej) oraz dwóch niezwykłych gitarzystów Gary Duncan (ex Brogues - pierwszy od lewej) i John Cipollina (drugi od lewej).
Okładkę albumu „Happy Trails” zaprojektował George Hunter w stylu country & western będącym w modzie w ówczesnym czasie. Niech jednak nikogo nie zmyli ten projekt gdyż na płycie nie znajdziecie nic co by mogło przypominać „reakcyjną” muzykę Nashville rodem z dzikiego zachodu, mamy tylko jeden kawałek typowo westernowy, zresztą cover tytułowy „Happy Trails” ale o tym za chwilę.
Pierwszą stronę vinylu zajmuje jeden wielki jam session „Who Do You Love?”, ponad 25 minutowa suita (dokładnie 25:17) która oryginalnie była jeszcze dłuższa, trwała prawie 27 minut (26:53), została jednak skrócona przez wytwórnię Capitol ze względu na ograniczoną pojemność winylowego nośnika (większość uciętej muzyki pochodziła z solówki Duncana z części „When You Love"). Ten gigantyczny kawałek jest coverem znanego utworu Bo Didleya z 1958 roku „Who Do You Love” (tak na marginesie to kawałek ten doczekał się niezliczonej ilości coverów), choć cover to chyba akurat w tym przypadku nietrafne określenie bowiem utwór momentami całkowicie nie przypomina oryginału (patrząc na długość oryginału i wersji QMS była zapewne nieunikniona ta różnica) - tu mamy natomiast nieskończone i przeciągające się pochody gitarowe więc momentami pełna improwizacja. „Who Do You Love” zostało dosłownie poćwiartowane na kilka części, otóż mamy w kolejności - "Who Do You Love? - Part 1", "When You Love", "Where You Love", "How You Love", "Which Do You Love" i "Who Do You Love - Part 2".
Na drugiej stronie winylowego krążka znalazły się takie kompozycje jak „Mona”, następny kawałek pochodzący z repertuaru Bo Didleya oraz dwie kompozycje Duncana „Maiden of the Cancer Moon" oraz instrumentalny i genialny według mnie "Calvary". Płytę zamyka tytułowy „Happy Trails”, ciekawy cover utworu Dale Evans która śpiewała ów kawałek razem z Royem Rogersem będący tematem muzycznym programu, telewizyjnego show w latach 50-tych.
Niestety tak się złożyło że niedługo po nagraniu tej wybitnej płyty skład zespołu musiał opuścić Gary Duncan, przyczyną były problemy związane z posiadaniem narkotyków i następny z kolei album "Shady Grove" okazał się wielkim niewypałem, tłumaczy to również fakt małej popularności zespołu w tamtym czasie, gdyż obok nich i już wymienionych na wstępie nie należy zapominać o takich sławach jak Country Joe & The Fish i Big Brother & the Holding Company z Janis Joplin, które to postawiły poprzeczkę na dość wysokim poziomie, było zatem trudno przebić się przez taką zaporę jaka została wyznaczona przez kapele z kręgu San Francisco Bay Area.



Bibliografia:

http://www.distorsioni.net/
file:///F:/happy-trails.htm
http://en.wikipedia.org/wiki/Quicksilver_Messenger_Service
file:///F:/viewtopic.php.htm

piątek, 28 września 2012

Free i album "Fire and Water".

Alexis Korner nazywał ich ''ostatnią wpływową grupą, która wypłynęła w Wielkiej Brytanii lat sześćdziesiątych'', natomiast Al Kooper obwołał ich ''największym, kiedykolwiek tworzącym zespołem''. Muzycy tak różni jak Lynyrd Skynyrd, The Black Crowes, Ocean Colour Scene i Paul Weller wspominają ich jako główne źródło swojej inspiracji, a mimo to Free pamiętani są dzięki jednej tylko kompozycji, „All Right Now”.
Pomimo że ich kariera muzyczna trwała krótko, bo zaledwie 5 lat, od 1968 do 1973 roku, to grupa Free znalazła swoje miejsce i pozostawiła głęboki ślad w historii rocka, będąc również inspiracją dla wielu innych grup muzycznych. Byli prekursorami hard bluesa, mocnego i melodyjnego, którego wcześniej scena muzyczna w takiej postaci jeszcze nie słyszała. Większość zapewne kojarzy grupę za sprawą wspomnianego już ich wielkiego hitu „All Right Now” pochodzącego z albumu „Fire and Water” z 1970 roku, który okazał się w porównaniu z dwoma poprzednimi krążkami („Tons of Sobs” i “Free”) przełomowym. Krążek dotarł w Wielkiej Brytanii do drugiej pozycji zestawień bestsellerów i okazał się najlepiej sprzedającym się albumem w karierze Brytyjczyków.
Free razem z Cream i Led Zeppelin byli jedną z bardziej wpływowych grup końca lat 60-tych brytyjskiego boomu na blues-rock. Grupę tworzyło czterech znakomitych muzyków: wokalista zespołu Paul Rodgers obdarzony wysokimi umiejętnościami wokalnymi i charakterystyczną brudną barwą głosu, znany również z enigmatycznego wizerunku, na który składał się, zakładany zawsze na występy, czarny strój i skórzane spodnie dzwony (po rozpadzie Free założył razem z Simonem Kirkem własną kapelę Bad Company, która według fanów i krytyków przyniosła mu jeszcze większą sławę i uznanie); gitarzysta Paul Kossoff, enfant terrible rocka, nieposłuszne i lekkomyślne „dziecko” kultury hippisowskiej, który zadziwiał swoimi talentami instrumentalnymi, i „dołował” nieodpowiedzialnym zachowaniem jako człowiek i mimo że przeżył tylko 25 lat, nie odszedł w zapomnienie, doceniono go także w czasach współczesnych sadowiąc go w miesięczniku „Rolling Stone” na 51 miejscu najlepszych gitarzystów wszechczasów; dalej mamy znakomitego gitarzystę basowego Andy Frasera, najmłodszego w zespole mającego zaledwie 16 lat ale który już w wieku 15 lat zaczął grać u boku samego Johna Mayalla w zespole The Bluesbreakers, był jednocześnie postacią która przyczyniła się do docenienia gitary basowej na scenie brytyjskiej (w tym czasie w USA wartość tego instrumentu została już doceniona dzięki takim zespołom jak The Allman Brothers Band i Grateful Dead); i wreszcie ostatni z czwórki perkusista Simon Kirke, prawdziwy maniak różnego rodzaju bębnów, obijający jako dzieciak w domu wszystko, w co się dało uderzyć, za zarobione pieniądze kupił pierwszy zestaw perkusyjny, który wykorzystywał na domowych dyskotekach, gdy odtwarzał piosenki z gramofonu, grając równolegle partie perkusji. Był współzałożycielem Bad Company, później grał m.in. z Johnem Wettonem, oraz w grupie Johna Deacona, basisty Queen.
Prace nad albumem „Fire and Water” rozpoczęły się na początku 1970 roku i potrwały do czerwca - miały miejsce w londyńskich studiach Trident i Island. Wspomniany już ich wielki hit „All Right Now” został napisany przez Andy'ego Frasera (muzyka) i Paula Rodgersa (słowa). - "All Right Now" powstało po fatalnym występie grupy w Durham w Anglii - wspominali artyści. - Fraser napisał kompozycję śpiewając ciągle All right now... Usiadł w garderobie i po prostu napisał ją. Nie zajęło mu to więcej niż dziesięć minut. Realizacją dźwięku zajęli się członkowie zespołu oraz Jon Kelly.
Album otwiera tytułowy „Fire and Water” i już na wstępie mamy wspaniały i mocny kawałek w rytmie synkopowym i lekko psychodelicznym, gdzie możemy od razu docenić szczególne i charakterystyczne dźwięki gitary Paula Kossoffa który rzec by można miota w nas przyszywającymi dźwiękami swojej gitary, całość zaś jest dobrze podtrzymywana przez świetną sekcję rytmiczną.



W następnym utworze zmieniamy nastrój to „Oh I Wept", pierwsza ballada na płycie, melodyjna i porywająca ze świetnym wokalem Paula Rodgersa który dopiero co zademonstrował nam swoją wyrazistą barwę głosu na poprzednim kawałku, tu natomiast pokazuje się nam od strony bardziej intymnej i melodyjnej, kontynuujemy w podobnym klimacie, następna z kolei to ballada „Remember” z wyraźną gitarą Kossoffa w porównaniu z poprzednim utworem i przede wszystkim z wyraźnym basem Frasera który prowadzi całość w kierunku rytmów przypominających southern rock w stylu The Allman Brothers Band. „Heavy Load” następny utwór można by rzecz jest bardzo nokturnowy czyli innymi słowy bardzo spokojny i zrównoważony jakby inspirowany poetyckim nastrojem ciemnej nocy, melancholijny z doskonałym wokalem Rodgersa jako głównej gwiazdy tego utworu, dalej mamy „Mr. Big” jeden z wielkich klasyków rockowych i jeden z kawałków który pozwala nam docenić kunszt basisty Frasera, ciekawa współpraca na linii bas-gitara Kossoffa na zasadzie uderzenie-odpowiedź, na zakończenie mamy znowu balladowo „Don’t Say You Love Me”, aby następnie zamknąć album wielkim finałem w postaci sławnej „All Right Now”, kawałek symbolizujący Free i jednocześnie nie będąc przesadnym w tym stwierdzeniu hymn narodowy klasycznego rocka, świetna solówka Kossoffa, rytmy synkopowe, proste, głęboko zakorzenione, dramatyczne, które tak głęboko zapadają w pamięć że trudno się potem otrząsnąć, posłuchajcie, zobaczycie!!!
W 1981 roku Alexis Korner tak wspominał zespół Free: ''Cóż, zawsze zakładałem, że jeśli zespół jest dobry i ma trochę szczęścia, przebije się bez względu na wszystko. Free zaś byli bardzo dobrym zespołem! Działo się tak, ponieważ Free byli na scenie totalnie żywym zespołem. Kochali grać, a zawsze kiedy tak jest, widać to gołym okiem - tak jak miało to miejsce również i w ich przypadku.'' Posłuchajmy zatem tego żywego i pełnego ekspresji zespołu w ich wielkim przeboju „All Right Now”.



Bibliografia:
http://muzyka.wp.pl/rid,53522,title,Fire-And-Water,plyta.html?ticaid=1f3ba
http://bonito.pl/k-90182362-free-heavy-load#nclid=715f45c390fb7290f183a0791e646138
www.debaser.it
http://www.debaser.it/recensionidb/ID_9813/Free_Fire_And_Water.htm (Duane)
http://www.debaser.it/recensionidb/ID_9870/Free_Fire_And_Water.htm (charley)
http://www.metalmundus.pl/articles.php?article_id=3558
pl.wikipedia.org/

poniedziałek, 24 września 2012

Rory Gallagher - "Deuce"

Jimi Hendrix kiedy został spytany jak to jest czuć się najlepszym gitarzystą wszech czasów, odpowiedział po prostu: „Nie wiem, pójdźcie i spytajcie o to Rory`ego Gallaghera”. W Irlandii skąd pochodził Rory i gdzie miał najwięcej fanów mawiano: „Najpierw był Jezus, potem zjawił się Rory”. To świadczy o tym jak bardzo był kochany przez swoich rodaków. Rory Gallagher był w swoim kraju z pewnością narodowym bohaterem, gdyż jako pierwszy grał dla farmerów, prostych ludzi którzy nigdy wcześniej nie byli na żadnym koncercie. Rory mówił: „granie na żywo sprawia mi największą przyjemność. Nawet gdy będę miał 50 lat wyjście na estradę i sprawianie ludziom przyjemności będzie dla mnie wszystkim. Chcę tak jak jazzmani i bluesmani grać zawsze do szczęśliwej i późnej starości”, niestety nie udało mu się doczekać szczęśliwej starości, zmarł w 1995 roku w wyniku powikłań po przeprowadzonym przeszczepie wątroby.
Gallagher uważany jest za jednego z najbardziej energetycznych i charyzmatycznych gitarzystów swojego pokolenia, za prekursora hard rocka, a nawet grunge’u. Wytarte spodnie, flanelowa koszula w kratę i wysłużona gitara Fender Stratocaster z 1961 roku na której grał tak dużo i intensywnie, że na płycie wierzchniej pozostały jedynie strzępki lakieru, a pod spodem gitara zafarbowała się na niebiesko od jego dżinsów , to były elementy charakterystyczne jego scenicznego image’u. Był outsiderem, a jego utwory często opowiadały o alienacji, życiu w drodze i poszukiwaniu wolności.
Moje pierwsze spotkanie z muzyką Gallaghera rozpoczęło się od płyty „Deuce”, drugiego solowego albumu studyjnego artysty. Uważam że jest to jeden z jego najlepszych krążków, posiada przede wszystkim cechy które charakteryzowały jego podejście do muzyki. Najlepiej oddaje to wypowiedź Slasha, który powiedział kiedyś: „"Styl gry Rory’ego jest mi szczególnie bliski dlatego, że był on bardzo spontaniczny. Wyznawał maksymę: po nagraniu nic nie zmieniaj! Zostaw tak, jak jest. Nie przejmował się przesadnym dopieszczaniem każdego szczegółu. Miał naturalny talent i potrafił grać w bardzo wielu stylach". To, co inżynierowie dźwięku mogli uważać za błąd, było tak naprawdę częścią spontanicznego klimatu, który Rory chciał uchwycić na płycie. To właśnie ten klimat był tak charakterystyczny dla jego muzyki.
Kariera solowa Rory`ego Gallaghera rozpoczęła się niedługo po rozpadzie zespołu Taste z którym wydał w trakcie istnienia zespołu dwa albumy studyjne, „Taste” i „On The Boards”, oraz trzy wydane już po rozpadzie zespołu, dwa koncertowe - "Live Taste" z utworami które zostały nagrane na żywo podczas koncertów Taste w Montreux oraz "Live at the Isle of Wight" fragment występu tria „Taste” na trzecim festiwalu Isle Of Wight - 20 sierpnia 1970 roku, ostatni album wydany został w 1974 roku, "Take It Easy Baby" na którym znajdują się pierwsze nagrane piosenki oryginalnego składu Taste, które pierwotnie nie miały zostać wydane w ogóle.
Pierwszy album solowy w karierze Gallaghera nazwany po prostu „Rory Gallagher” nosi jeszcze znamiona grupy Taste, słychać na nim jazzowy klimat z tamtych lat, jest subtelniejszy i bardziej akustyczny. Według mnie prawdziwy Rory zaczyna się od albumu „Deuce”. Jak wspominał siostrzeniec Gallaghera, Daniel Gallagher: „na tej płycie Rory odciął się stylistycznie od Taste, stał się bardziej pewny siebie, bo zrozumiał, że może grać tak, jak chce". Tę jego nową pewność siebie rzeczywiście wyraźnie słychać na płycie "Deuce". Wielu uważa, że partia solowa zagrana techniką slide w utworze "Crest Of A Wave" jest jego najlepszą solówką. "Utwór ten nagrał za jednym podejściem, nagrywając jednocześnie też wokal. Są tu dwie solówki, ale w drugiej z nich Rory rzeczywiście dał niezłego czadu. Na końcu nagrania jest bardzo fajny moment. Robin Sylvester, inżynier dźwięku, usłyszawszy go, powiedział: »Bezbłędnie!«, a Rory na to: »Mam nadzieję, że to magiczne słowo, którego zawsze używasz«. Ale to słowo w pełni oddawało wysoki kunszt artystyczny Rory'ego. Taki poziom gry techniką slide nie jest łatwy do osiągnięcia dla pierwszego lepszego gitarzysty".
Album „Deuce” otwiera "I'm Not Awake Yet”, półakustyczny bardzo irlandzki kawałek z wyczuwalnymi wpływami celtyckimi, gitara elektryczna tylko podkreśla i dodaje uroku solówkom akustycznym, następny kawałek „Used To Be” sprawia wrażenie jakbyśmy zmienili płytę i zaczęli słuchać coś zupełnie innego, imponujący i zachwycający riff, ukazuje nam dźwięki zakorzenione w ciężkim bluesie, głos Rory`ego nieczysty, brudny, ale zawsze nacechowany szczerością. W następnym utworze znowu zmieniamy klimat, “Don’t know where I’m going“ to tradycyjny utwór country zagrany na gitarę akustyczną i harmonijkę, ma się wrażenie jakby się słuchało bardziej bluesowego Boba Dylana. "Maybe I Will" pachnie latami sześćdziesiątymi i utrzymanym w guście retro "Mersey Beatem", natomiast następny "Whole Lot Of People" jest pierwszym utworem na płycie zagranym techniką slide gdzie Rory opóźnia grę poprzez zatrzymywanie ciągłości utworu, coś na zasadzie stop&go wykonując skomplikowane pasaże. Atmosfera płyty coraz bardziej wzrasta wraz z "In Your Town" naszpikowanym efektowną grą slide i rytmiką hipnotyzującego boogie, był to jednocześnie jeden z klasyków koncertowych Rory`ego. W następnym utworze tempo spada, to "Should've Learnt My Lesson", typowy blues w stylu Muddiego Watersa, zaś w "There`s A Light" mamy tradycyjne rytmy jazzowe, to oraz melancholijna melodia to charakterystyczne cechy tego utworu. Następny utwór "Out Of My Mind" jest akustyczną folkową piosenką w stylu Nashville, charakterystycznego grania z południa Stanów Zjednoczonych z widocznym wpływem Doca Watsona, gitarzysty folkowego z lat sześćdziesiątych, można tu również zauważyć technikę fingerpicking. Na zakończenie oryginalnego albumu z 1971 roku mamy "Creste of a Wave" o którym już wspominałem, posiadający rewelacyjną solówkę zagraną techniką slide. W 1998 roku pojawił się na zremasterowanym "Deuce" jeden bonus, to "Persuasion", hard-rockowy kawałek zamykający album.
Po śmierci Rory`ego 15 czerwca 1995 roku, Bono, wokalista grupy „U 2”, także Irlandczyk, powiedział: „Rory był jednym z dziesięciu najlepszych gitarzystów świata, ale ważniejsze jest to, że był jednym z dziesięciu najfajniejszych facetów, jacy kiedykolwiek po ziemi chodzili”.
Zapraszam do odkrywania płyt Rory`ego Gallaghera, nie tylko tej jednej, bowiem cała jego dyskografia utrzymuje dość wysoki poziom. Zatem na dobry początek „Deuce” i imponujący "Crest Of A Wave", posłuchajcie i zobaczcie jak gra techniką slide Rory!



Bibliografia:

http://artrock.pl/recenzje/2632/gallagher_rory_tattoo.html
http://www.blues.com.pl/viewtopic.php?t=5507
http://www.magazyngitarzysta.pl/ludzie/artykuly/10881-rory-gallagher.html
http://heartofglass.altervista.org/blog/?p=3394
http://www.debaser.it/recensionidb/ID_15846/Rory_Gallagher_Deuce.htm
http://www.debaser.it/recensionidb/ID_36329/Rory_Gallagher_Deuce.htm
http://pl.wikipedia.org/wiki/Rory_Gallagher
http://it.wikipedia.org/wiki/Deuce_%28Rory_Gallagher%29

poniedziałek, 17 września 2012

"Spojrzenie w kierunku nieba" - Le Orme i album "Collage".

"Uno sguardo verso il cielo" to tytuł utworu zespołu którego zapewne nieliczne grono osób skojarzy. Le Orme wraz z Premiata Forneria Marconi i Banco del Mutuo Soccorso to trójca która przewodziła progresywnemu brzmieniu we Włoszech. Dziś zatem trochę włoskiego rocka progresywnego.
Album "Collage" który ukazał się w 1971 roku jest uznawany powszechnie za pierwsze dzieło prog rocka w Italii. To drugi album grupy Le Orme i jednocześnie pierwszy który odniósł sukces. Album został wypromowany przez singiel "Sguardo verso il cielo/Cemento armato".
Po wcześniejszej współpracy z producentem Gianem Piero Reverberim i w efekcie wydania singla "Il profumo delle viole (1970), grupa zmieniła całkowicie styl i pozostawiła za sobą brzmienia typowe dla muzyki big-beat, poszukując nowych linii melodycznych. W tym też celu udał się do Londynu Tony Pagliuca (w zespole grający na instrumentach klawiszowych), a także po to aby pozyskać dla zespołu nowy syntezator. Pomimo że drugiego celu nie udało mu się osiągnąć to powrócił do Włoch pełen entuzjazmu i pomysłów.
Album "Collage" zawiera bardzo aktualne ówcześnie tematy (choć i dzisiaj są to kwestie nie przeterminowane). I tak na przykład w utworach "Era Inverno" i "Morte di un fiore" mamy do czynienia z prostytucją oraz ze śmiercią będącą wynikiem przemocy. Jest to dość charakterystyczna cecha zespołu który poprzez własne utwory chciał rozwiązać i nagłośnić palące problemy, które jednocześnie zdawały się być tematami tabu.
Dość istotnym elementem w muzyce Le Orme pozostaje także związek z muzyką poważną, który możemy zauważyć w utworze tytułowym "Collage" i jednocześnie otwierającym album, który zawiera sekcję na klawesyn pochodzącą ze słynnej sonaty "K 380" Domenico Scarlattiego. Na uwagę zasługują również utwory "Cemento armato" na pograniczu rocka awangardowego i "Evasione Totale" oraz "Immagini", kompozycja subtelnie nawiązująca w kierunku rocka psychodelicznego.
Posłuchajmy zatem utworu "Uno sguardo verso il cielo", według mnie najlepszego na płycie:



Bibliografia:

http://it.wikipedia.org/wiki/Collage_%28Le_Orme%29
http://classikrock.blogspot.com//
http://it.wikipedia.org/wiki/Le_Orme
http://it.wikipedia.org/wiki/Portale:Rock_progressivo

sobota, 18 sierpnia 2012

The Paul Butterfield Blues Band: "East-West"

Paul Butterfield jeden z bardziej znaczących i innowacyjnych muzyków bluesowych lat 60. i 70. grający z takimi gwiazdami jak Jimi Hendrix, John Mayall, Eric Clapton, Stevie Ray Vaughan, Muddy Waters czy Bob Dylan jest nam dziś stosunkowo mało znanym muzykiem. Jednak jak spojrzymy na tył okładki "East-West" drugiego albumu grupy The Paul Butterfield Blues Band wydanego w 1966 roku, natkniemy się na takie oto słowa: " ...dawniej trzema wielkimi B muzyki klasycznej byli Beethoven, Brahms i Bach, dziś trzema wielkimi B bluesa są Bloomfield, Bishop i Butterfield...". Słowa te napisał znany krytyk muzyczny tamtych czasów Paul Nelson reklamując nam tym samym album "East-West" i grupę Paula Butterfielda, jeden z najbardziej znaczących blues bandów w historii muzyki.
Gdy spojrzymy na skład grupy to trudno nie być zaskoczonym gdyż obok samego Paula Butterfielda mamy dwóch znakomitych gitarzystów Mike`a Bloomfielda i Elvina Bishopa, obok nich klawiszowiec Mark Naftalin, perkusista Billy Davenport i basista Jerome Arnold, stworzyli wspólnie jeden z najważniejszych albumów w historii bluesa a także i rocka.
"East-West" był prekursorskim albumem grupy Butterfielda. Tytułowy utwór z tej płyty zapowiadał zarówno rock psychodeliczny, jazz-rock oraz elementy orientalne zaczerpnięte z muzyki indyjskiej i oczywiście blues.



Podróż ze wschodu na zachód rozpoczyna "Walkin`Blues" Roberta Johnsona. Rytmy dynamiczne, dźwięki gitary szorstkie i surowe i naturalnie wszędzie obecna energetyczna harmonijka otwierają nam drogę do jednej z piękniejszych (i niestety niedocenionych) podróży w świat muzyki rockowej. Rytm trochę zwalnia w następnym utworze "Get Out Of My Life, Women" jednak emocje cały czas te same, mamy w nim partię solową Naftalina na pianinie gdzie pojawiają się dźwięki typowe dla jazzu. Powolnego bluesa za to nie brakuje w "I`ve Got A Mind To Give Up Living" i w świetnej "Never Say No" z Bishopem w wokalu, przypominają nam klasyczne melodie amerykańskiej kultury z początku XX wieku. Dawka energii jest uwalniana również w historycznym utworze Muddiego Watersa "Two Trains Running" i w świetnym "All These Blues". Psychodeliczne dźwięki możemy usłyszeć w niezapomnianym "Mary, Mary" oraz dwóch utworach instrumentalnych, "Work Song" oraz w kulminacyjnym i zamykającym album kilkunastominutowym tytułowym "East-West" w którym dźwięki na zakończenie podróży ze wschodu na zachód przypominają nam orientalne klimaty.
Zapraszam więc do odkrywania na nowo starych brzmień gdyż mają one nadal od ponad czterdziestu lat ogromny wpływ na bluesa, jazz a także muzykę rockową.

Bibliografia:
http://www.debaser.it/recensionidb/ID_21562/The_Paul_Butterfield_Blues_Band_EastWest.htm
http://en.wikipedia.org/wiki/East-West
http://pl.wikipedia.org/wiki/Paul_Butterfield_Blues_Band




czwartek, 9 sierpnia 2012

"Electric Mud" Muddiego Watersa, płyta która inspiruje współczesną muzykę.

Gene Sculatti, pisarz i redaktor branży muzycznej którego artykuły pojawiały się w takich pismach jak USA Today, Rolling Stone, Creem i Los Angeles Times napisał kiedyś że sekcja rytmiczna na płycie "Electric Mud" wyprzedza muzykę hip-hop o trzy dekady. Chuck D, amerykański raper, pomysłodawca projektu pod nazwą Public Enemy oraz członek tej grupy muzycznej przyznał że album Muddiego Watersa zainspirował go do dość oryginalnego pomysłu połączenia brzmień bluesa z muzyką którą wykonuje. Z pomysłem tym zwrócił się do producenta muzycznego, spadkobiercy kultowej już wytwórni Chess Records Marshalla Chessa. Ten przystał na pomysł i ad hoc skonstruowano zespół zapraszając również oprócz dawnych gwiazd bluesa także kilku członków The Roots, amerykańskiej grupy hip hopowej których styl oprócz brzmień hip hopowych silnie związany jest z muzyką jazzową i rockową. Powstał ciekawy projekt którego bazą wyjściową była właśnie "Electric Mud". Materiał dotyczący tego projektu można zobaczyć w filmie wyprodukowanym przez Martina Scorsese pt The Blues w odcinku piątym zatytułowanym "Feel Like Going Home".
Wróćmy jednak do głównego bohatera opowieści czyli albumu "Electric Mud". Cóż to za płyta która tak inspiruje? Kilka suchych faktów jest niezbędne wymienić. Album ukazał się 5 października 1968 roku nakładem wytwórni Cadet Records filii zależnej od Chess Records i łączył w sobie brzmienie bluesa i rocka psychodelicznego. Sprzedał się w nakładzie 150.000 egzemplarzy w ciągu pierwszych 6 tygodni od dnia publikacji.Osiągnął w roku wydania na liście magazynu Billboard pozycję numer 127 i stał się pierwszym albumem Muddiego Watersa który wszedł do klasyfikacji Billboard i Cash Box.
Skąd pomysł na taki album? Otóż w roku 1968 Chess Records idąc z duchem czasu postanowił zmodernizować brzmienie swoich wybitnych bluesmanów takich jak Howlin` Wolf i wspomniany Muddy Waters przekonując ich aby niektóre ze swoich utworów przearanżować na brzmienie bardziej psychodeliczne, tu bardzo silnie inspirowali się twórczością Jimiego Hendrixa. Wszystkie te zabiegi miały swój finał w postaci dwóch albumów "Electric Mud" i "The Howlin`Wolf Album.
Na albumie "Electric Mud" wykorzystano w szerokim zakresie efekty gitarowe takie jak Wah-Wah (tzw. kaczka) oraz efekt fuzz (przester). Sam Muddy Waters był krytycznie nastawiony do albumu i stwierdził później w swojej biograficznej książce "The Mojo Man" że płytka nadawała się do kosza i pomimo że na początku dobrze się sprzedawała to szybko kopie albumu zaczynały być zwracane przez fanów z powrotem do sklepów z powodu tych wszystkich efektów typu wah-wah czy fuzz, twierdząc że przecież to nie może być Muddy Waters.
Pomimo miażdżącej krytyki w USA, w Wielkiej Brytanii album został przyjęty dobrze. Marshall Chess twierdził że "Electric Mud" był najlepszym albumem Muddiego Watersa który kiedykolwiek nagrał dla wytwórni Chess. Ponadto stwierdził że album inaczej przyjęto w Wielkiej Brytanii gdyż Anglicy są mniej ekscentryczni od Amerykanów.
Posłuchajmy zatem "Electric Mud" może kogoś zainspiruje ta płytka.


poniedziałek, 25 czerwca 2012

Czym jest Classic Rock?

To pytanie zapewne zadaje sobie spora część miłośników muzyki rockowej. Zdania są podzielone, jednakże istnieją pewne przesłanki, można by je nawet określić jako aksjomaty klasycznego rocka, które określają definicję tego stylu. 

Terminem rock klasyczny określa się muzykę która w szczególny sposób łączy w sobie rockowe brzmienia gitarowe z określoną epoką w której powstawały. Klasyczna era rocka rozpoczęła się na początku lat 60-tych XX wieku za sprawą takich zespołów jak The Beatles i The Rolling Stones rozszerzając się na takie zespoły jak Led Zeppelin i The Doors, zakończyła się natomiast z początkiem lat 80-tych XX wieku wraz z pojawieniem się nowoczesnej muzyki pop. 
Terminologia ta nie powinna być również mylona z innymi gatunkami rocka takimi jak glam rock (np. David Bowie), heavy metal (np. Ozzy Osbourne i Metallica), hair metal lub glam metal (np. Poison i Motley Crue). Nawet jeśli nowe zespoły czasami naśladowały klasyczne rockowe brzmienie (np. The Black Crowes), nie są uważane za prawdziwy klasyczny zespół rockowy, ponieważ nie wywodzą one swoich korzeni z odpowiedniej epoki (wspomniany początek lat 60-tych do początku lat 80-tych). Istnieje jeszcze garstka zespołów które mają swoje korzenie sięgające tej prehistorycznej epoki które pomimo że tworzą nadal to określa się je wciąż terminologią klasyczny zespół rockowy (np. The Rolling Stones).
Następnym istotnym czynnikiem jest czy dany zespół, wykonawca przetrwał siłę czasu, tzn czy można go usłyszeć w radiu, znaleźć w internecie czy kupić w sklepie muzycznym. Przykładowo "Purple People Eater" Sheba Wooleya mógł być wielkim hitem w 1958 roku, ale nie słychać go już dzisiaj na klasycznej rockowej stacji. Podobnie jak w przypadku samochodów, istnieje duża różnica między klasycznymi i antykami.
A teraz kilka przykładów co jest a co nie rockiem klasycznym.

 
Duże zespoły, które zdecydowanie pasują do określenia ich jako rock klasyczny:
  • Led Zeppelin
  • The Beatles
  • Rolling Stones
  • The Doors
  • Jimi Hendrix
  • The Who
  • Pink Floyd
  • The Eagles
  • Rush
  • Aerosmith
  • Janis Joplin
  • The Allman Brothers
  • Eric Clapton (łącznie z Cream i Derek and the Dominos)
  • Creedence Clearwater Revival
  • Yes
  • Peter Frampton
  • Love
  • Santana
  • Tom Petty and The Heartbreakers
  • Steppenwolf
  • Queen
  • Black Sabbath
  • Lynard Skynyrd
  • Deep Purple
Zespoły przez niektórych uważane za rock klasyczny (ze względu na zróżnicowany dźwięk i epokę w której powstały i funkcjonowały):
  • Bob Dylan
  • Fleetwood Mac
  • The Police
  • Steely Dan
  • Journey
  • Grateful Dead
  • AC/DC
  • Van Halen (przeważnie heavy metal)
  • Bruce Springsteen
  • David Bowie (przeważnie glam rock)
  • Def Leppard
  • ELO
  • Iron Maiden (przeważnie heavy metal)
  • Kiss
  • Styx
  • Crosy, Stills & Nash (and Neil Young)
Nowsze zespoły, które błędnie  są kwalifikowane jako rock klasyczny:
  • Nirvana (grunge)
  • Pearl Jam (grunge)
  • Guns 'N Roses
  • U2
Zespoły z lat 60-tych i 70-tych, które na pewno nie należą do gatunku określanego mianem rock klasyczny (zły dźwięk):
  • The Beach Boys
  • Bob Marley
  • The Clash
  • James Brown
  • Stevie Wonder
 

Źródło: http://www.classicrockersnetwork.com/forum/topics/the-definition-of-classic-rock